trzy dni odkąd czułam się
nieco lepiej. Byłam w stanie wyjść z łóżka na balkon i poprostu posiedzieć.
Pogoda była naprawdę wymarzona. Idealne ciepło. Chętnie poszłabym na plaże,
spacer cokolwiek, ale cóż lekarz powiedział, że nie wolno ryzykować i nie wolno
mi opusczać teren mojego domu. To napewno nie były moje wymarzone wakacje, ale
co mogłam zrobić?
Justin był naprawdę kochany.
Odwiedzał mnie codziennie. Pytał się jak się czuję, opowiadał mi co robił
danego dnia. Jego świat był beztroski czego mu bardzo zazdrościłam. Nie musiał
się martwić, czy będzie w stanie następnego dnia otworzyć oczy i normalnie
funkcjonować.
Mogę powiedzieć, że zbliżyliśmy
się do siebie. Uwierzyłam w to, że nie zależy mu aby dostać mnie do łóżka,
przecież gdyby chciał nie rozmawiał by ze mną skoro byłam chora.
Siedziałam właśnie na moim łóżku
słuchając muzyki. Lekarstwa, które polecił mi mój lekarz zadziałały. Mogłam
zacząć funkcjonować. Mogę powiedzieć, że wracam do zdrowia.
Z mojego punktu widzenia ten
krótki odcinek czasu, w którym moje samopoczucie nie było najlepsze, było dla
Justina ogromną próbą. Cóż sądzę, że się sprawdził.
Drzwi od mojego pokoju otworzyły
się,a po chwili ujrzałam uśmiechniętego Justina.
- Widzę, że czujesz się dzisiaj
lepiej...-Mruknął siadając obok mnie na łóżku.
- O wiele lepiej-przyznałam z
uśmiechem na twarzy.
Justin ścisnął moją dłoń. Patrzyłam na jego
zadowoloną twarz.
- Nawet
nie wiesz jak dobrze to usłyszeć- mruknął patrząc na mnie swoim szczerym
spojrzeniem. Jego twarz była anielsko czysta. Teraz patrzyłam na niego z innej
strony. Brałam go za kogoś bliskiego, a nie za kolejnego chłopaka, który chce
ze mną flirtować. Wiedziałam, że był inny. Nasze wspólne chwile sprawiły, że
widziałam w nim jednego, innego chłopaka od wszystkich innych na świecie. Był
dla mnie wyjątkowy.Jak diament, który był tylko mój i każdy mi go zazdrościł.
Byłam dumna, że go mam, że ja jestem dla niego, a on dla mnie.
- Myślę,
że niedługo w końcu uda nam się pójść na jakiś spacer. To powinno być nawet w
tym tygodniu- powiedziałam szczerze. Czułam, że znowu wracam do życia. Na jego twarzy zagościł szczery, ogromny
uśmiech.
- Mówisz
serio? To by... było wspaniałe !- skinęłam głową.
- Tak
Justin... Niedługo- chłopak nie czekał długo i mnie przytulił, co nie
przeszkadzało mi. Można powiedzieć, że zachowywaliśmy się jak starzy znajomi,
ale myślę, że każdego z nas moja choroba coś nauczyła. Obydwoje zrozumieliśmy
jak jesteśmy dla siebie ważni.
- Nawet nie masz pojęcia, jak
się cieszę...-poprawiłam swoją grzywkę uważnie wsłuchując się w każde jego
słowo.
- To ty
nawet nie masz pojęcia, jak ja się cieszę, że wkońcu wyjdę z tego cholernego
domu...-oboje zachichotaliśmy wesoło. Chyba każdy z nas dał sobie drugą szansę.
To było naprawdę wspaniałe. Może wiele ludzi by nie rozumiało naszej relacji,
która od samego początku była poplątana, różnymi porażkami. Mieliśmy swoje
lepsze momenty, ale ja wciąż wierzyłam, że to najlepsze jest wciąż przed nami,
bo tak właśnie było....
***
Przejrzałam się w lustrze. Moje
włosy były w swoim naturalnym stanie. Rozpuszczone opadały na moje odsłonięte
plecy. Ubrana w kremową, przewiewną sukienkę w drobne kwiatuszki ruszyłam do
drzwi.
To był
ten dzień, na który czekałam już dość długo. Kiedy ludzie wiedzą, jak ważne
jest życie i zdrowie zwykłe rzeczy liczą się dla nich bardziej niż wszystko.
Doceniamy wtedy każdy mały gest.
Wyszłam
przed mój dom gdzie czekał na mnie Justin. On również chyba czekał z
utęsknieniem na to spotkanie, gdyż wyglądał dwa razy lepiej niż zwykle, jeśli
to w ogóle możliwe. Słońce zachodziło za horyzontem, co oznacza, że temperatura
spadła, a słońce nie świeci tak mocno, a ja mogłam spokojnie wyjść.
-
Cześć...- jego usta uformowały się w delikatny uśmieszek, który sprawił, że ja
również nie mogłam inaczej.
-
Cześć... Dokąd idziemy?- zapytałam ciekawa tym, co przygotował dla nas.
- Hm...
nie mogę ci powiedzieć, ale to nie jest daleko- wiedziałam, że nie chciał mnie
brać daleko od domu lub szpitala. Dla każdego spotkanie ze mną nie było
łatwością. Rozumiałam, że bał się, żeby sobie nie poradził, jakby coś mi się
zaczęło dziać. Akceptowałam jego decyzję.
- A więc
chodźmy...- Chłopak złapał mnie za rękę i udaliśmy się w nieznanym mi kierunku.
-
Pomyślałem sobie, że moglibyśmy spędzić ten czas sami... bez znajomych.. więc
idziemy w bardziej dyskretne miejsce- Szatyn uśmiechnął się do mnie troskliwie,
a ja skinęłam głową, gdyż odpowiadał mi jego pomysł. W ciągu kilku minut
znaleźliśmy się na pięknęj łące pełnej kwatów. Chłopak wyciągnął z plecaka
czerwony koc i starannie ułożył go na ziemi, po czym na nim usiadł, pociągnął
mnie za rękę, co poskutkowało tym, że wylądowałam na jego kolanach. Przygryzłam
niepewnie wargę, patrząc się w jego piękne oczy.
- Nawet
nie wiesz, jak się cieszę, że możemy spokojnie spędzić razem czas.- oparłam
głowę na jego torsie wpatrując się w zachód słońca.
- A więc
może opowiesz mi... co dzisiaj robiłeś?- zapytałam zaciekawiona. Przyzwyczaiłam
się do jego opowieści. Kiedy przypominał sobie każde szczegóły miał
skoncentrowany wyraz twarzy. Wyglądał słodko.
-
Sophie...Naprawdę nic ciekawego...Spędziłem dzień na plaży z Chazem i Ryanem.
Było umm.. całkiem okej, chłopaki dzisiaj poszli na imprezę...- mówiąc to
zaśmiałam się ze swojej głupoty. Naprawdę był opalony, było widać, że często
odziedzał plażę. Widziałam sporą różnicę pomiędzy naszymi kolorami skóry. On
był idealnie opalony... A ja? Byłam blada jak ściana. Cóż... to nie zależy ode
mnie. Z chęcią poleżałabym na plaży, ale to jest jak narazie nie możliwe,
ale... dzięki chorobie nauczyłam się jednego nigdy nie trać nadziei. Nie ważne
jeżeli chodzi o jakieś małe rzeczy, czy o jakieś poważne marzenia. Na wszystko
przyjdzie czas, a ja wierzę, że moje życie będzie wsytarczająco długie, abym
spełniła wszystkie swoje fantazje.
Odwróciłam swoją głowę w jego
kierunku. Popatrzyłam na niego z uśmiechem. Wydawało mi się, że w blasku słońca
jest jeszcze bardziej idealny. Jego twarz zbliżyła się niepewnie do mojej. Nie
przerywaliśmy naszego kontaktu wzrokowego. Szukaliśmy u siebie nawzajem jakiś
wskazówek, obaw, ale nie w naszych oczach nie było nic innego jak nasze własne
odbicia.
I to
stało się tak nagle, że nawet nie zdążyłam wziąść kolejnego oddechu. W ułamku
sekundy nasze twarze dzieliły milimetry, przymknęłam swoje powieki czekając
właśnie na ten moment. Szatyn złączył nasze usta, jego przykryły moje, to było
cudowne uczucie, wkońcu mogliśmy sprawdzić, jak do siebie pasujemy. Oddałam
jego pocałunek niepewnie. To było delikatne i powolne. Nie śpieszyliśmy się,
nie było gdzie. Byliśmy tylko ja i on. Nie zwracaliśmy uwagę na nic innego. Nie
liczyło się nic oprócz tego co działo się właśnie teraz. Nie było żadnych
zmartwień. Były nasze emocje, które przyśpieszyły bicie serca.
Chłopak
wsunął język w moje usta, a moje ręce powędrowały na jego idealną fryzurę,
wplątałam palce w jego włosy, delikatnie za nie pociągając.
Nasz
pocałunek stał się bardziej namiętny, był przepełniony uczuciem. Oderwaliśmy
się od siebie potrzebując zaczerpnąć powietrza. Na mojej twarzy pojawił się
spory rumieniec. Dotarło do mnie co właśnie się stało. Jeszcze miesiąc temu
odepchnęłabym Justina od siebie, ale teraz w niczym mi to nie przeszkadzało.
Zrozumiałam, że tylko on mi został. Mimo wszystko. Nie zraziły go moje kaprysy,
choroba.... Przetrwał to. Podziwiałam go za to. Miał silną wolę, dzięki której
teraz stało się to co się stało.
- Nie
opuszcze cię... Zostanę do końca...-wyszeptał patrząc się na moją twarz. Od
razu wiedziałam, że mówi szczerze. Jego oczy skanowały moją reakcję.
- Liczę
na to..-wtuliłam się w niego czule. Nie martwiłam się niczym. Były wakacje. Mój
stan zdrowia się poprawił, a ja miałam Justina. Nie chciałam niczego innego.
Nie chciałabym zmienić mojego życia. W tej chwili byłam zadowolona.
" Chciałabym sobie kiedyś przypomnieć nasze wspólne spacery, nasze oglądanie zachodu słońca."
________
Mam nadzieję, że rozdział Wam się chociaż troszkę podobał.
Mówcie jak zauważycie błędy.
Kocham was.
-----kontakt-----@BelieberLenka4